– To mąż naciskał na przeprowadzkę na wieś, a ja długo opierałam się jego prośbom. Pochodzę z warszawskiej Starówki i zawsze mieszkałam w mieście, więc nie miałam pojęcia o wiejskim życiu, urządzaniu ogrodu i roślinach. Potrzebowałam trochę czasu na oswojenie się z tą zmianą. Przez cały okres budowy domu rozmyślałam o zagospodarowaniu zielonej części posesji. Na początku wydawało mi się, że działka o powierzchni 2417 m2 to ogromna połać ziemi. Dziś chciałabym, żeby była dwukrotnie większa. Chętnie posadziłabym jeszcze ze sto azalii oraz kilka drzew i krzewów iglastych, na przykład świerk Brewera – mówi pani Bożena.
Na skłonie pagórka
Nawet nie znając się na projektowaniu ogrodów, właściciele doceniali foremny kształt (35 × 75 m) parceli, ale szczególnie cieszyli się z jej położenia na skarpie skierowanej na południe. Różnica wysokości między najwyżej i najniżej położonymi częściami wynosi 2,5 m, więc nawet bez żadnego wkładu pracy pusta przestrzeń wyglądała ciekawiej niż płaskie pole.I rzeczywiście wystarczyło tylko rozplantować w odpowiednich miejscach ziemię, by uzyskać na skłonie pagórka kilka szerokich tarasów. Tam, gdzie miały powstać przyszłe rabaty i trawnik, właściciele rozsypali wierzchnią żyzną warstwę ziemi zgarniętą spod wykopu pod budynek, natomiast gorszą ziemię – pod dziedzińcem i ścieżkami. Udało się więc uniknąć kosztownego formowania powierzchni działki. A to już było coś!
Lilianna Jampolska
Ciąg dalszy artykułu w wydaniu papierowym miesięcznika Budujemy Dom 6/2011