Artykuł pochodzi z: Budujemy Dom - Dom Polski 2006

Od wykopu po dach - dylematy inwestora

Wyjeżdżamy na długie wakacje, a klucze do bramy naszej działki przekazujemy szefowi firmy budowlanej. Po powrocie on przekazuje nam klucze do… nowego domu. Wnętrze wykończone, ogród założony, a wokół czysto i pięknie – cóż za idylliczny sen. Taki scenariusz może się, oczywiście, zdarzyć (nawet u nas), jednak mało kogo stać...

Wyjeżdżamy na długie wakacje, a klucze do bramy naszej działki przekazujemy szefowi firmy budowlanej. Po powrocie on przekazuje nam klucze do… nowego domu. Wnętrze wykończone, ogród założony, a wokół czysto i pięknie – cóż za idylliczny sen.

 

Taki scenariusz może się, oczywiście, zdarzyć (nawet u nas), jednak mało kogo stać na jego sfinansowanie. Zwykle na budowie trzeba po prostu BYĆ. Po to, by pilnować, a także decydować. Zadziwiająca jest liczba pytań, jakie niezorientowanemu inwestorowi zadają uzbrojeni w doświadczenie i przede wszystkim – w dokumentację projektową, wykonawcy. Przygotujmy zatem ściągawkę z choć kilku tematów.

Pod czyim okiem?

 

Twój inspektor nadzoru powinien… – pod takim hasłem umieściliśmy w kilku działach spis elementów, na które warto zwrócić szczególną uwagę na kolejnych etapach budowy. To zadanie dla inspektora nadzoru inwestorskiego. Ano właśnie – czy w ogóle warto go zatrudniać? Znane są wszak przypadki (nie odosobnione!), gdy inspektor, zatrudniony za niemałe pieniądze, wykorzystuje brak fachowej wiedzy swojego zleceniodawcy i najzwyczajniej się obija albo – co gorsza – staje się stronnikiem wykonawcy. To prawda. Nie oszukujmy się jednak, że w kilka tygodni, wspomagając się wyłącznie prasą fachową, zrobimy „doktorat” z budowania.

 

Czytajmy jak najwięcej – zawsze warto. Dzięki temu nie będziemy całkowicie „zieloni”, co – być może – uchroni nas przed katastrofą. Aby dokładnie skontrolować prawidłowość prac i jakość materiałów, konieczne są jednak lata doświadczenia. Potrzeba nam zaufanego i zorientowanego człowieka, który będzie na budowie naszą strażą przednią. Rozejrzyjmy się: być może ktoś taki jest całkiem blisko. Niech to będzie wujek – emerytowany inżynier budowlany. A może fachowcem jest zaprzyjaźniony sąsiad? Przyjacielski, często symbolicznie opłacany, nadzór takich osób uratował już niejedną ścianę czy dach.

 

A jednak warto

 

Czy istnieje powód, dla którego zatrudnienie inspektora nadzoru „z urzędu” ma uzasadnienie. Zastanówmy się, czemu ten zawód nie cieszy się wielkim zaufaniem społecznym. Skąd częsta wśród jego przedstawicieli – choć, rzecz jasna, nie powszechna – skłonność do opieszałości i poczucie bezkarności w razie pojawiających się problemów. Ano, jak to zwykle w biznesie, z powodu braku konkurencji. Dopóki rzesza tych ekspertów będzie niewielka, a pracę na budowach będą traktować jak zajęcie marginalne, nie doczekamy się przyzwoitego rynku „inspektorskich usług”. Ten rynek my, inwestorzy, musimy stworzyć sami.

 

Popyt kształtuje podaż. Gdy zatrudnianie inspektora nadzoru stanie się standardem, kiedy powstaną procedury regulujące wzajemne relacje stron, konkurencja i szacunek dla klienta w tym zawodzie mogą tylko wzrosnąć.

 

Cywilizujmy świat wokół nas; niech policja łapie złodziei, lekarz leczy, a inspektor nadzoru kontroluje murarzy i cieśli. My zajmijmy się zarabianiem pieniędzy, by móc mu zapłacić za rzetelnie wykonaną usługę.

Stropy

Tu inwestor ma ograniczone pole manewru i… tak być powinno. Strop to bardzo istotny element konstrukcji budynku, przy jego kształtowaniu nie ma zatem miejsca na zachcianki i fanaberie. Wybór jest zresztą niewielki: w budynkach murowanych architekci najchętniej projektują wygodne w wykonaniu stropy gęstożebrowe, rzadziej monolityczne, wylewane na budowie. Marginalnie wykorzystywane są stropy z płyt kanałowych lub typu filigran, choć i one mają swoje zalety. Na etapie wykonywania stropu rola inwestora ogranicza się do kontrolowania harmonogramu.

 

… z pomocą inspektora nadzoru
Na innych etapach możemy się wahać i wybrzydzać, ale podczas układania stropu rezygnować z usług fachowca po prostu nie wolno. Stawką jest bezpieczeństwo naszej rodziny.

 

Ważne, by inspektor pojawił się na budowie we właściwym momencie, tzn. zanim strop zostanie ostatecznie zabetonowany. Tylko wtedy będzie mógł ocenić:
  • solidność zakotwienia jego elementów w murze,
  • poprawność ułożenia zbrojenia,
  • prawidłowość deskowania i podparcia,
  • wysokość stropu w stosunku do podłogi,
  • jego równość w poziomie,
  • zgodność wykonania z projektem konstrukcyjnym.
Jeśli strop został zabetonowany przed oględzinami, inspektor nadzoru może już nie przyjeżdżać – niczego nie skontroluje.

 

Czy warto mieć balkon?

 

Jest ściśle związany z konstrukcją stropową. Znajdziemy go w wielu projektach, niejeden inwestor przyzna też, że dom bez balkonu, to nie dom. Przywiązanie to ma zwykle rodowód sentymentalny. W budynku wolno stojącym balkon staje się głównie dekoracyjnym detalem elewacji, której czasem zresztą w istocie dodaje urody. Zaprojektowany tradycyjnie – na żelbetowej płycie wspornikowej – zawsze stanie się mostkiem termicznym, gdyż miejsce jego zakotwienia w wieńcu tworzy podłużną przerwę w izolacji cieplnej ścian. Radą na to jest zmiana konstrukcji balkonowej. Można ją wykonać jako samonośną, opartą na słupach – wówczas ścianę będziemy mogli skutecznie ocieplić. Można też oprzeć płytę balkonową na poziomych wspornikach żelbetowych – ucieczki ciepła ograniczy wtedy niewielkie pole ich styku ze ścianą.

 

Problemom z termoizolacją w okolicach „przybalkonowych” towarzyszy dość skomplikowane zagadnienie ochrony przeciwwodnej balkonu i przylegających do niego pomieszczeń (patrz – „Z życia wzięte”). W „budowlance” nie ma oczywiście rzeczy niewykonalnych, są jednak trudne i łatwiejsze, a także – najzwyczajniej spartaczone. Jeśli mimo wszystko chcemy rano, nie wychodząc z sypialni, odetchnąć świeżym powietrzem, zwróćmy na powyższe problemy szczególną uwagę.

 

Ściany

W przypadku projektu indywidualnego wszelkie nasze wątpliwości co do wyboru materiału ściennego i technologii powinien rozwiać architekt. W projektach gotowych, a według takich budujemy najczęściej – sposób budowy ścian jest określony, podlega jednak zwykle adaptacji.

 

Czasem też wymienione są technologie wariantowe. Pytanie – po co zmieniać decyzję autora? Czasem warto się o to pokusić, choćby dlatego, że niektóre katalogi przygotowywano kilka lat temu, gdy część materiałów nie była jeszcze tak upowszechniona, jak dziś. Różne ściany mają też różne właściwości, a inwestorzy także – na szczęście – nie są „produktem taśmowym”. Każdy z nas ma trochę inne upodobania i potrzeby. I to wystarczy.

 

O czym rozmawiamy?

 

Przede wszystkim – o technologiach murowanych. W takich wznosi się w Polsce najwięcej domów. Pozostałe technologie: szkieletowe, z drewna czy prefabrykatów – mają w rynku udział śladowy. Poza tym, przeprojektowanie np. domu szkieletowego na budowlę z pustaków ceramicznych trudno już nazwać adaptacją. W praktyce taka czynność równa się wykonaniu nowego projektu.

 

Obecnie jako materiał ścienny w budynkach murowanych wykorzystywane są głównie: ceramika poryzowana (tzw. ciepła), ceramika tradycyjna, beton komórkowy, bloczki wapienno-piaskowe (silikaty) oraz keramzytobeton. Coraz większą popularność zdobywają też materiały hybrydowe: bloczki betonowe lub keramzytobetonowe z wypełnieniem ze styropianu.

 

Ściany zewnętrzne budynku mają do spełnienia kilka funkcji, z których najistotniejsza są konstrukcyjne (przeniesienie ciężaru stropu i dachu oraz obciążeń użytkowych na fundament) oraz termoizolacyjna (ściana musi być skuteczną barierą dla ciepła, zimą przenikającego z budynku na zewnątrz, latem zaś – odwrotnie). Wszystkie wymienione materiały ścienne spełniają wymóg wytrzymałościowy, co oznacza, że można z nich wznosić domy jednorodzinne. Każdy z nich wykazuje również większą lub mniejszą ciepłochronność.

 

Ponieważ zgodnie z normą budowlaną ściana zewnętrzna w budynku jednorodzinnym musi mieć określoną termoizolacyjność – dla ściany jednorodnej nieprzekraczającą 0,5 W/(m2K), dla ściany warstwowej – 0,3 W/(m2K). Z materiałów budowlanych, które tego wymogu nie spełniają, buduje się ściany ocieplone dodatkową warstwą izolacji – ściany warstwowe.

 

Ze względu na technologię budowy, ściany zewnętrzne dzielimy na jedno-, dwu- i trójwarstwowe. W ścianie jednowarstwowej wszystkim funkcjom musi sprostać materiał ścienny (bloczki lub pustaki). W ścianie dwuwarstwowej dzielą je między siebie mur i warstwa ocieplenia. Podobnie jest w ścianie trójwarstwowej, gdzie obmurowująca ocieplenie ścianka elewacyjna pełni jedynie funkcję dekoracyjną i chroni termoizolację przed uszkodzeniami mechanicznymi oraz czynnikami atmosferycznymi.

 

Czym się kierować przy wyborze materiału ściennego?

 

Najmniej – kosztem wykonania 1 m2 ściany. Ceny poszczególnych materiałów różnią się wprawdzie od siebie, jednak różnice te nie są znaczące – wbrew obiegowej opinii, dobrze „skonfigurowana materiałowo” ściana trójwarstwowa może okazać się nie droższa od ściany dwuwarstwowej, a będzie jednak miała lepsze własności termoizolacyjne. Warto też wiedzieć, że postawienie ścian to zaledwie ok. 10% całkowitych kosztów budowy – jak widać, nie bardzo jest o co się bić. Zwykle też wyraźnie wyższy koszt ściany ma wpływ na jej tańszą eksploatację w przyszłości. Tak jest z trójwarstwową ścianą z obmurówką z cegły klinkierowej – takiej elewacji nie musimy czyścić ani odnawiać, nie zniszczy jej też zgłodniały gryzoń ani nasza dorastająca pociecha… niefortunnym kopniakiem.

 

Niektórym inwestorom trafia do przekonania argument krótkiego czasu budowy, producenci materiałów nadających się do budowy ścian jednowarstwowych chętnie bowiem zachwalają szybkość i prostotę murowania. Prostota – owszem; jeśli stawiamy ściany samodzielnie, albo też sami musimy kontrolować niezbyt fachową ekipę, wówczas nie ma to jak prosty mur jednorodny. Co do tempa budowy, jest w tych pochwałach trochę przesady. Więcej zależy tu od profesjonalizmu murarzy, niż od technologii. Należy przy tym pamiętać, że ścian murowanych (zwłaszcza z ociepleniem z wełny mineralnej) nie można budować zbyt szybko, ze względu na stosowanie technologii „mokrej”. Jeśli zależy nam na ekspresowym tempie, najlepszym wyborem będzie ocieplenie ściany od zewnątrz metodą lekką suchą (z izolacją na ruszcie drewnianym). A najlepiej zbudujmy dom szkieletowy – tu jedynym ograniczeniem jest sprawność wykonawców.

 

Istotniejsze różnice, które powinny mieć wpływ na nasz wybór, kryją się we własnościach poszczególnych materiałów. Różna jest np. ich izolacyjność akustyczna; najlepszą mają te o dużej masie i gęstości: bloczki silikatowe i ceramikę tradycyjną – z nich budujmy dom w hałaśliwej okolicy.

 

Materiały ścienne mają też zróżnicowaną paroprzepuszczalność. Wbrew obiegowym opiniom, cecha ta nie ma jednak większego znaczenia dla komfortu użytkowego budynku – ściany nie służą przecież do wietrzenia pomieszczeń. Wystarczy zresztą „oddychającą” ceramikę obłożyć szczelnie styropianem, a nawet – pomalować elewację jedną z popularnych odmian fasadowej farby akrylowej, by skutecznie zamknąć powietrzu drogę. Warto jedynie uważać, by zły dobór materiałów nie spowodował wykraplania się pary wodnej w przegrodzie.

 

Dla naszego samopoczucia znacznie ważniejsza jest zdolność ściany do akumulacji pary wodnej przez jej wewnętrzne warstwy. Cecha ta pozwala wyregulować wilgotność powietrza we wnętrzach i utrzymać ją na korzystnym poziomie. A trzeba pamiętać, że w domu jest „produkcja” wilgoci w ciągu doby bardzo nierównomierna.

 

Na koniec najbardziej dyskusyjna właściwość materiałów ściennych – akumulacyjność cieplna. Ten temat budzi liczne kontrowersje, omówimy go zatem bardziej szczegółowo.

 

Czy warto grzać ściany?

 

Zdolność do akumulowania ciepła przez ścianę zależy od jej tzw. masy izolowanej. Najwyższą wykazują ocieplone od zewnątrz ściany silikatowe i ceramiczne. Przegrody takie przechowują ciepło uzyskane z nasłonecznienia, oświetlenia i wszelkich innych źródeł. Hola! – powie dociekliwy inwestor – po co mam płacić za grzanie ścian? Mnie przecież zależy, żeby ciepło było w pokoju. To czysta strata. Tylko na pierwszy rzut oka. Ściany będące dobrymi „akumulatorami” zapewniają doskonałą stabilizację temperatury w budynku.

Ma to znaczenie, gdy w sezonie grzewczym nastąpi przerwa w dostawie energii – budynek o masywnych, gromadzących ciepło ścianach znacznie wolniej się wówczas wychłodzi, niż choćby lekki „kanadyjczyk”. Ale nie tylko wtedy. Duża akumulacyjność cieplna ścian pozwoli nam komfortowo przetrwać tzw. okresy przejściowe, czyli wiosnę i jesień, gdy słońce operuje dość silnie, ale noce są chłodne. W dzień wnętrze domu będzie się silnie nagrzewać przez duże przeszklenia (warto je mieć od południa i zachodu, a także… odsłaniać zasłony). Nadmiar pozyskanego tą drogą ciepła przechowają ściany, by następnie oddawać je przez większą część nocy. Tymczasem nasz sąsiad w domu szkieletowym będzie już musiał uruchomić ogrzewanie. Podczas letnich upałów te same masywne ściany będą doskonałą barierą dla gorąca.

 

Budowanie ścian – akumulatorów mija się z celem jedynie w domach letnich – tam istotniejsze jest szybkie nagrzanie wnętrz po długiej nieobecności.

 

Co zatem wybrać?

 

Jeśli, podobnie jak niespełna 1/3 rodaków, zdecydowałeś się na ściany jednowarstwowe, pozostaje wybór najodpowiedniejszego materiału. Możesz budować z betonu komórkowego odmiany 400 lub 500, pustaków szczelinowych z ceramiki poryzowanej lub pustaków keramzytobetonowych. Wszystkie one nie wymagają ocieplenia, trzeba jednak w ich przypadku zapomnieć o zwiększonej ciepłochronności – poniżej 0,25 W/(m2K).

By zaś osiągnąć tę na deklarowanym przez producenta poziomie, należy dopilnować bardzo starannego wykonania ścian. Każdy z materiałów muruje się bowiem jedynie na spoiny poziome (beton komórkowy i ceramikę – za pomocą cienkowarstwowych zapraw klejowych, keramzytobeton – na zaprawę ciepłochronną, metodą „dwóch ścieżek” nakładanych specjalnym urządzeniem). Każdy uszczerbek i bruzda w takiej ścianie będą cię w przyszłości kosztować utratę ciepła. Zaoszczędzisz jednak nieco na wydatkach.

 

Pewnym kompromisem są trochę droższe materiały hybrydowe, z których zbudujesz ścianę jednowarstwową o całkiem przyzwoitych własnościach izolacyjnych.

 

Jeśli pójdziesz jeszcze dalej i dodasz do muru warstwę ocieplenia – będzie to już ściana dwuwarstwowa (preferowana przez 50% Polaków). Znacznie większy sens ma jednak podjęcie decyzji o jej budowie na wcześniejszym etapie – możesz wtedy wznieść warstwę konstrukcyjną z cieńszych – i znacznie tańszych – elementów, przeznaczonych właśnie do budowy ścian z ociepleniem (mur może mieć grubość 18-25 cm). Ocieplona przegroda, która w założeniu miała być ścianą jednowarstwową, jest zdecydowanie przeinwestowana. Na jej własności izolacyjne wpływ ma bowiem nie grubość muru, ale warstwa izolacji cieplnej.

 

Możesz tu wybierać spośród wszystkich materiałów ściennych – dochodzą ceramika tradycyjna i bloczki silikatowe. Ścianę taką stawia się dość prosto i szybko, a pokrywająca ją szczelnie warstwa termoizolacji zapobiega miejscowym ucieczkom ciepła. Warto jednak pilnować murarzy, zwłaszcza jeżeli planujemy ocieplać i tynkować budynek w kolejnym sezonie siłami innej firmy. Wszelkie murarskie niedoróbki i „odchylenia od pionu” tynkarze odbiorą sobie od nas z nawiązką, zmuszeni wyrównywać ściany za pomocą kosztownej masy tynkarskiej.

 

Najmniej budujących – ok. 15% – decyduje się na ściany trójwarstwowe, niewiele (i nie zawsze) droższe, ale wymagające więcej doświadczenia od wykonawcy, a także – większej wiedzy i uwagi od „obserwatora”. Ściany te warte są popularyzacji, zapewniają bowiem wysoki komfort cieplny w budynku, a elewacja w ich przypadku może być wyjątkowo trwała i estetyczna. Wznosi się je jednoetapowo (przy ociepleniu styropianem) lub w dwóch etapach (z wełną mineralną). Ich atutem jest możliwość stosunkowo taniego zwiększenia ciepłochronności przez pogrubienie warstwy izolacji (w ścianie dwuwarstwowej jest to możliwe tylko przy ociepleniu wełną mineralną metodą lekką suchą, w ścianie jednorodnej zaś – niewykonalne). Jak widać, jest to rozwiązanie warte swojej ceny.

Fundamenty

Dom wyniesiony czy zagłębiony?

 

Można śmiało stwierdzić, że ilu majstrów budowlanych, tyle poglądów. Znakomita większość rodzimych budowlańców wykazuje wspólne upodobanie do posadawiania budynków wysoko, niezależnie od tego, czy ma to uzasadnienie, czy nie. Przywiązanie to wynika po części z doświadczenia i rzeczywistych potrzeb, po części zaś z przesądów lub przyzwyczajenia – wielu fachowców w takich właśnie domach dorastało, podobnie też buduje się najczęściej na prowincji. Wykonawcy motywują ten swój pogląd bardzo rozmaicie: inwestor może usłyszeć, że wody gruntowe są za wysoko, że dom trzeba dostosować do „wyniesionego” sąsiada, że jeśli zamieszkamy za nisko, zaleją nas wody deszczowe, a nawet – że padniemy ofiarą inwazji owadów.

 

Jeśli budujemy według projektu indywidualnego, najlepiej zainwestować w nadzór autorski architekta: on zdejmie z nas ciężar decyzji. W przypadku projektu z katalogu, głębokość posadowienia jest wprawdzie określona w dokumentacji, ale należy ją traktować raczej jako sugestię. Musi być ona bowiem uzależniona od regionu (w różnych obszarach Polski odmienna jest głębokość przemarzania gruntu), a także od rodzaju podłoża. Na ciężkich, nieprzepuszczalnych glebach (np. gliniastych) znaczne zagłębienie budynku będzie od nas wymagało sporych nakładów finansowych na wzmocnioną, skuteczną hydroizolację.

Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!

O jednym jednak musimy pamiętać, zwłaszcza jeśli stawiamy dom niepodpiwniczony: fundamenty muszą znaleźć oparcie w stabilnym gruncie, nie zmieniającym swej spoistości zależnie od warunków otoczenia – a taki występuje wyłącznie poniżej głębokości przemarzania (dotyczy to szczególnie ciężkich gruntów wysadzinowych). Powyżej tego poziomu, na jego stabilność wpływają cykle zamarzania i rozmarzania zawartej w nim wody, która – jak wiemy – zmienia wtedy objętość. Dom należy więc posadowić zgodnie z lokalnymi warunkami gruntowymi.

 

Nie stoją temu na przeszkodzie wysokie wody podskórne, często wykorzystywane przez wykonawcę jako koronny argument – i tu ujawnia się kolejny powód, dla którego nasz majster będzie nam doradzał płytsze posadowienie budynku: zwykłe ludzkie lenistwo. Pojawiającą się w wykopie wodę należy po prostu w trakcie robót fundamentowych odpompowywać.

 

Pamiętajmy także, że wnętrze domu posadowionego wysoko niełatwo wkomponować w otoczenie. A przecież ogród „wlewający” się do salonu przez duże przeszklenia, oddzielony od niego tylko niskim tarasem, to efekt wart zachodu. Zdecydowanie trudniej uzyskać go w budynku podpiwniczonym.

 

Czy warto dziś mieć piwnicę?

 

Na pewno nie wtedy, kiedy będziemy gospodarować na hektarze. Kondygnacja podziemna w znaczący sposób podnosi koszty całej inwestycji, a na rozległym terenie bez problemu zmieścimy dwustanowiskowy garaż (z płaskim wygodnym wjazdem) – nie potrzeba zakładać łańcuchów ani inwestować w instalację przeciwoblodzeniową.

 

Możemy też zbudować dowolną liczbę składzików i domków gospodarczych, oddzielne studio – pracownię czy domek dla gości. Jeśli jednak nasza działka ma 700 m2, my zaś planujemy dogrzewać dom kominkiem z wkładem (potrzebny całoroczny zapas opału!), mamy przy tym dwa samochody, zacięcie majsterkowicza lub kolekcjonera, a do tego regularnie ćwiczymy i marzy nam się sauna – wówczas nie ma jak piwnica. Najlepiej pod całym budynkiem. Częściowe podpiwniczenie to koszty niewiele mniejsze, za to poważniejsze wyzwanie technologiczne.

 

Problem, czy budować dom z piwnicą, mamy poniekąd „z głowy”, jeśli na działce utrzymuje się wysoki poziom wód gruntowych lub występują jego okresowe wahania. Wtedy z podpiwniczenia najlepiej zrezygnować, gdyż nawet najskuteczniejsza hydroizolacja nie zagwarantuje nam, że nasze podziemne „królestwo” nie zmieni się w… basen. Dlatego warto skorzystać z usług geotechnika, który fachowo oceni jakość i stabilność podłoża. Jeśli jest ono nośne, dom będziemy stawiać według projektu, najprawdopodobniej na ławach fundamentowych. Może jednak zdarzyć się inaczej…

 

Gdy grunt jest niestabilny…

 

Wówczas najlepiej zrezygnować z budowy. Ale co zrobić, jeśli nasza działka jest wyjątkowo atrakcyjna i malowniczo położona, a my po prostu nie wyobrażamy sobie życia gdzie indziej?

 

Jedynym rozwiązaniem będzie tu fundament pośredni, czyli taki, który przekaże obciążenie na niżej położone, nośne warstwy podłoża. Może mieć postać pali bądź studni, na których opiera się właściwy fundament. Decyzję podejmuje, oczywiście, projektant konstrukcji na podstawie wyniku badania geotechnicznego.

 

Jeśli budujemy dom niepodpiwniczony na lekkim gruncie piaszczystym, warto rozważyć możliwość posadowienia go na płycie fundamentowej, tym bardziej, że można wtedy wykonać fundament grzewczy. To nowoczesna alternatywa dla tradycyjnych metod ogrzewania: równomiernie rozchodzące się po wnętrzu ciepło i… żadnych grzejników!

 

Gdy mamy już za sobą decyzję o piwnicy i rodzaju fundamentowania, pora na hydroizolację, czyli izolację przeciwwilgociową i przeciwwodną.

 

Jak ochronić przed wodą dolną strefę domu?

 

To temat–RZEKA, i to bez żartów. Inaczej zabezpiecza się budynki na gruntach spoistych (np. glinistych), inaczej na przepuszczalnych. Innej hydroizolacji wymaga piwnica, a innej – fundament na ławach. Warunki hydrogeotechniczne na działce mogą nas też zmusić do wykonania drenażu opaskowego. Jedno jest pewne – dobrze cokolwiek na ten temat wiedzieć, by móc dopilnować prawidłowego wykonania izolacji przeciwwodnej.

Ocieplenie

Tu mamy wreszcie pole do popisu. Wprawdzie rodzaj i grubość materiałów izolacyjnych są zdefiniowane w projekcie, jednak użycie certyfikowanych zamienników nie niesie żadnego zagrożenia, oczywiście, pod warunkiem zastosowania przy tym elementarnych zasad sztuki budowlanej. Ocieplenie budynku to czynność
obowiązkowa, narzucona nam przez zapisy sukcesywnie zaostrzanej normy budowlanej. Jednak nie tylko „z urzędu” warto stosować skuteczną termoizolację.
Dobrze dobrana warstwa ocieplenia przegród zewnętrznych – ścian, podłogi na gruncie i dachu – pozwala zaoszczędzić nawet 60% wydatków na energię. Jak widać, opłaca się temat gruntownie przemyśleć.

 

Czy warto ocieplać „w nieskończoność”?

 

Zdecydowanie nie, choć po przeczytaniu powyższego wstępu, co gorliwszych inwestorów może wręcz opętać myśl o budowie nieprzepuszczalnego termosu. Doborowi rodzaju i grubości ocieplenia powinny przyświecać dwie idee: poprawności technologicznej oraz… zdrowego rozsądku. Wiemy już, że nie warto pogrubiać ponad miarę muru w ścianie jednowarstwowej. Cóż jednak powstrzyma nas przed ułożeniem 30 cm niedrogiego, powszechnie dostępnego styropianu w podłodze na gruncie czy w ścianach? Ano, rachunek ekonomiczny.

 

Może i styropian traktowany jednostkowo jest niedrogi, jednak w formie „monstrualnej” jego koszt to już niebagatelny wydatek. Jak zresztą wyglądałby dom o oknach ukrytych głęboko w murze grubości 60 cm? A co z doświetleniem wnętrz?

 

Dylemat ten zamyka definitywnie ograniczenie technologiczne: w przypadku styropianu pogrubianie warstwy izolacyjnej ponad 15 cm w ścianie dwuwarstwowej jest po prostu technicznie niemożliwe, w ścianie trójwarstwowej zaś przyniosłoby nam efekt w postaci przegrody grubości ok. ... 70 cm! A zyski? Wątpliwe, czy nasza inwestycja zwróciłaby się po 10, 15 sezonach. Niedowiarkom polecamy analizę szczegółowych wyliczeń, które zamieściliśmy w rozdziale poświęconym ścianom. W przypadku wełny mineralnej (skalnej oraz szklanej) ten sam problem ulegnie jeszcze szybszemu „samorozwiązaniu” ze względu na znacznie wyższy koszt tych materiałów.

 

To, co warto „ugrać”, to współczynnik przenikalności cieplnej obniżony o 0,05 jednostki w stosunku do określonego normą. Ten ostatni każe zapewnić ścianie warstwowej termoizolacyjność na poziomie 0,3 W/(m2K). Warto rozpatrzyć poprawę izolacyjności cieplnej do poziomu 0,25 W/(m2K). Nie zaszkodzi też pogrubić ocieplenie połaci dachowych nad poddaszem użytkowym, dodając do standardowych 15-18 cm kolejną warstwę izolacji, układaną już pod krokwiami. Taka skala zmian pozwala osiągnąć bezwzględne zyski; dalej jest już tylko naiwność.

 

Co wybrać?

 

Tu obowiązują już pewne reguły, jednak każdą z nich łatwo racjonalnie wytłumaczyć. Tam, gdzie materiał izolacyjny narażony będzie na duże obciążenie lub uszkodzenia mechaniczne, wybieramy produkt twardy i wytrzymały (styropian, polistyren ekstrudowany). W miejscach narażonych na zawilgocenie – także w kontakcie ze ścianą murowaną na mokro – najlepiej zastosować materiały o znikomej nasiąkliwości (znów styropian i polistyren, a także lekkie kruszywa oraz pianki i maty poliuretanowe). Tam, gdzie podstawowym wymogiem jest paroprzepuszczalność termoizolacji, niezastąpiona okaże się wełna szklana i skalna w postaci mat lub sztywnych płyt.

 

Będzie ona również najodpowiedniejsza w systemach izolacyjnych wymagających sprężystości i elastyczności materiału: w ocieplanych dachach, gdzie termoizolację wciska się pomiędzy krokwie, a także w ścianach szkieletowych oraz murowanych, ocieplanych metodą lekką-suchą, w których płyty ocieplenia muszą szczelnie wypełnić ruszt konstrukcyjny. Dla wszelkich zresztą konstrukcji drewnianych, izolacja z wełny jest najlepszym uzupełnieniem: jej niepalność spełnia wymóg ogniochronności całej konstrukcji.

 

W miejscach trudno dostępnych i na podłożach o nieregularnym kształcie, wymarzone będą materiały wdmuchiwane i wtryskiwane oraz sypkie: włókna celulozy, granulaty wełniane i styropianowe, pianki oraz kruszywa: keramzyt i perlit.

 

Na mokro czy na sucho?

 

Dylemat dotyczy sposobu ocieplenia ścian dwuwarstwowych. Pierwsza metoda, nazywana lekką-mokrą, polega na przytwierdzeniu ocieplenia do muru z użyciem zapraw klejowych na bazie wody; ułożoną tak izolację pokrywa się siatką zbrojącą i tynkiem. W drugiej – lekkiej-suchej – klejenie zastępuje ruszt drewniany (rzadziej stalowy), do którego mocuje się ocieplenie, folię wiatroizolacyjną i wybrane panele elewacyjne.
Zanim podejmiemy decyzję, zastanówmy się, co wolimy: tynk – i związany z nim tradycyjny wygląd budynku – czy okładzinę elewacyjną (najczęściej deski lub siding), czyli prostotę robót i łatwość naprawy.

 

Metoda lekka-sucha pozwala nam zachować ciągłość inwestycji – w ten sposób możemy ocieplać budynek nawet w środku zimy. Jest też godna polecenia do samodzielnego wykonania, przy czym prace można prowadzić powoli i z przerwami – informacja ważna dla niedzielnych majsterkowiczów.

 

Swoje zalety ma również metoda lekka-mokra. Sposób układania ocieplenia eliminuje tworzenie się mostków termicznych, ściana jest bowiem pokryta nieprzerwaną warstwą izolacji o stałym współczynniku przenikalności cieplnej. Warunkiem jest tu, oczywiście, poprawność wykonania ocieplenia. Wszystkie elementy, konieczne do zastosowania tej metody, są łatwo dostępne. Można je kupić w zestawach (tzw. systemach), co jest na pewno dobrym rozwiązaniem. Wykonanie – szczególnie nakładanie tynku – wymaga jednak profesjonalnej ekipy tynkarskiej.

Dachy

Z pozoru dach to tylko osłona budynku i jego mieszkańców przed kaprysami aury. Ale nie u nas – polskie dachy, to często rozbudowane i wybujałe konstrukcje, a także feeria barw i gatunków pokryć, słowem – obraz naszego indywidualizmu i wielkiej potrzeby odróżnienia się od sąsiada. Ponieważ dach stromy – a takich budujemy najwięcej – jest w architekturze budynku elementem dominującym, a w kosztorysie budowy potężną pozycją, warto dobrze przemyśleć jego formę i technologię wykonania.

 

Jaka forma?

 

Niemal dowolna. Nowoczesne technologie pozostawiają nam w tym względzie wielką swobodę. Prawie wszystko da się dziś zaprojektować i według projektu wykonać. Inwestorzy, zastanawiając się nad dachem, często „nabierają rozpędu” – dodają lukarny, naczółki, zadaszone wykusze i ganki, załamują proste połacie. Bywa, że takie smaczki dodają budynkowi urody, przełamując monotonię.

Bywa i odwrotnie – cóż, de gustibus… O jednym trzeba jednak pamiętać: dach rozbudowany, urozmaicony i rozrzeźbiony to wydatek z zupełnie innej szuflady, niż prosty dach dwuspadowy z oknami połaciowymi. Ale nie koniec na tym – to także zwiększone ryzyko błędów wykonawczych, a w efekcie – przecieków i ucieczek ciepła. Można ich oczywiście uniknąć; trzeba tylko znaleźć solidną ekipę cieśli i dekarzy, a później skrupulatnie wykończyć połacie od wewnątrz i… pilnować, pilnować, pilnować. Dla amatora to jednak niełatwe – czujne oko zaufanego fachowca będzie tu wręcz nieocenione.

 

Inny rodzaj przekrycia – dach płaski – jest obecnie znacznie mniej popularny, ale powoli wraca do łask, głównie jako reprezentant sentymentalnej moderny i nurtu nowoczesnego. Wraca, bo zachęcają do tego coraz ciekawsze technologie, pozwalające doskonale zabezpieczyć dom przed wilgocią, a nawet urządzić ogród dachowy. Wraca także, bo nie wszyscy są miłośnikami trudnych do zagospodarowania skosów, a pod dachem płaskim zyskują pełnowartościową przestrzeń mieszkalną za, nierzadko, niższą cenę. Pamiętajmy tylko, że taki dach nie „przykrywa” domu – tu o estetyce architektury decydują głównie elewacje i okna.

 

Jakie pokrycie?

 

Na etapie powstawania projektu nasz wybór jest nieograniczony – konstrukcję dachu można modyfikować w zależności od rodzaju wybranego pokrycia. Również to narzucone w projekcie katalogowym można zwykle zmienić. Sprawdźmy jednak zawczasu (zanim stanie więźba dachowa) czy przekroje krokwi zaprojektowano pod duże obciążenie (ciężką dachówką ceramiczną lub cementową). Najczęściej tak właśnie się dzieje, projektanci muszą bowiem brać pod uwagę nie tylko ciężar samego pokrycia, ale również przewidywany maksymalny napór wiatru i obciążenie śniegiem. Przy tym, grubość krokwi powinna umożliwiać ułożenie pomiędzy nimi minimalnej wymaganej przepisami warstwy ocieplenia – 15 cm.

 

Kiedy wiemy już, że konstrukcja dachu zapewnia nam dowolność w wyborze pokrycia, zwróćmy uwagę na trzy istotne czynniki:

  • jaki kształt ma nasz dach? Prosty można pokryć dowolnym materiałem. Najekonomiczniejsza będzie tu blachodachówka w wielkowymiarowych arkuszach. Nie wymaga sztywnego podłoża, jest lekka, niedroga i jakby stworzona do krycia prostych więźb – nie trzeba wówczas odcinać i wyrzucać zbyt wielu odpadów. Dachy bardzo skomplikowane to z kolei dobre pole dla pokryć drobnowymiarowych: dachówek ceramicznych i cementowych oraz gontów i dachówek bitumicznych na sztywnym poszyciu;

     

  • jak strome są połacie dachowe? Te o niewielkim spadku trzeba pokrywać szczelnie. Nadają się do tego pokrycia bitumiczne (papy, gonty bitumiczne), a także blachy profilowane i płaskie. Te ostatnie, podobnie jak materiały papowe, wymagają sztywnego podkładu.
    Dach o niewielkim spadku możemy też pokryć dachówką, jednak szczelność zapewni mu tylko podkład z papy – dachówka będzie tu wyłącznie ozdobą.
    Na dachach bardzo stromych prym wiodą blachy i blachodachówki; można nimi kryć nawet pionowe fragmenty połaci. Ułożenie na tym samym dachu dachówek ceramicznych lub cementowych jest możliwe, ale wymaga pracochłonnego mocowania każdego z elementów;

     

  • czy nie mieszkamy na działce gęsto zalesionej? W takim przypadku pokrycie powinno być gładkie i śliskie, by uniemożliwić rozwój glonom i porostom, a także odporne na zarysowania (np. przez gałęzie rosnących blisko domu drzew). Jeśli już dachówka, to glazurowana, najlepsza jednak będzie blachodachówka z powłoką zabezpieczającą (z puralu, poliestru lub PVF2).

 

Okna

… to interesujący albo banalny wygląd budynku, ale też widoki: malownicze lub nieciekawe. To także pewna – choć słaba – bariera dla uciekającego ciepła, ochrona przed hałasem i niezbędny element systemu wentylacji grawitacyjnej (jeśli tylko taką mamy). Jak widać – to całkiem dużo.

 

Co przemyśleć?

 

Po pierwsze – umiejscowienie okien. Autorzy projektów katalogowych zwykle wyrażają zgodę na przeprojektowanie otworów okiennych, ale wykonawcą takiej modyfikacji musi być uprawniony architekt. Sprawdźmy zatem przed budową, jakie widoki zapewniają nasze okna. Najlepiej, posługując się 20-metrową miarką, wyznaczyć na działce obrys budynku, a następnie – z projektem w ręku – pochodzić po „domu” i pozaznaczać w linii przyszłych ścian (np. patyczkami) granice otworów okiennych. Wymaga to wyobraźni, ale jest wykonalne, a już z pewnością warte zachodu. Unikniemy w ten sposób wykuszu wychodzącego na garaż sąsiada czy pobliski warsztacik.

 

Rozejrzyjmy się teraz na cztery strony świata – to ważne! Przez najszczelniejsze nawet okna będzie nam uciekać pięciokrotnie więcej ciepła, niż przez przeciętną ścianę. Z drugiej zaś strony – w słoneczny, nawet zimowy dzień, przez duże przeszklenie od południa pozyskamy go całkiem sporo. Warto zatem otwierać dom na słoneczne strony: południową i zachodnią, a od północy sytuować pomieszczenia „zaplecza” z niewielkimi oknami lub bez nich: garaż, kotłownię, sień czy łazienkę.

 

Kiedy już „poprzesuwamy” okna pod kątem widoków i operacji słonecznej, nanieśmy je na odbitkę rysunków poszczególnych elewacji i zobaczmy, czy harmonijnie się na nich ułożyły.

 

Korektę z pewnością naniesie architekt-adaptator, ale warto mieć tu własny pogląd, by móc coś zasugerować.

 

A koszty?

 

Planując fantazyjne przeszklenia, pamiętajmy, że będą nas kosztowały znacznie więcej niż okna typowe. Jeśli pozostajemy przy wariancie projektowym sprawdźmy, czy tylko takie typowe okna przewidział architekt – bywa z tym różnie.

 

W pomieszczeniach z większą liczbą okien warto rozpatrzyć zastąpienie jednego z nich nieotwieraną witryną – jest tańsza, a dzięki cieńszej ramie daje więcej światła. Róbmy to jednak tylko na parterze, w przeciwnym razie łatwo takiej witryny nie umyjemy.

 

Koszty podniosą nam wszelkie „zadania specjalne” okien, np. zwiększona termoizolacyjność szyb, a także okucia i szyby antywłamaniowe.

 

Drewno czy PVC?

 

Wbrew pozorom to dylemat najprostszy do rozwiązania. Oba rodzaje okien w przeciętnych warunkach wykazują podobne własności użytkowe. Okna z tworzywa są tańsze od kilkunastu do kilkudziesięciu procent (zależy to od producenta, tych najbardziej okazyjnych nie warto jednak kupować). Łatwiej się je myje i… to chyba wszystko. Przesadzone są opinie zarówno o wadach, jak i zaletach obu najpopularniejszych rodzajów okien.

Felery mogą się ujawnić jedynie w ekstremalnych warunkach użytkowania. Dlatego w miejscach bardzo silnie nasłonecznionych korzystniej będzie zamontować okna drewniane, tworzywo kolorowe może bowiem po pewnym czasie blaknąć, a białe żółknąć. Ramy z drewna z kolei co kilka lat będą wymagały odnowienia od zewnątrz. Gdy stłuczemy szybę, łatwiej wstawimy nową w ramę z tworzywa, ale już uszkodzony profil z PVC naprawić znacznie trudniej, niż drewniany – najczęściej trzeba go wymienić. Wszystkie te różnice są jednak subtelne – wybierajmy zatem co nam w duszy gra.

 

Jak podświetlić poddasze?

 

W tej dziedzinie milowym krokiem rozwoju stało się wprowadzenie na rynek okien dachowych, nazywanych też połaciowymi. Jeszcze kilka dekad temu całkiem u nas niedostępne, dziś „wykwitają” na niemal każdym stromym dachu. Można je zestawiać w dowolne sekwencje, a także – montować okna o specyficznym kształcie i funkcji (kolankowe, balkoniki). Czasem – jak np. w dachach czterospadowych – są po prostu niezbędne.

 

Okna połaciowe są dość kosztowne – zwykle droższe od okien fasadowych o analogicznej powierzchni – jednak, z uwagi na swój kąt nachylenia zgodny ze spadkiem dachu, doskonale doświetlają wnętrza. Kolejnym ich atutem jest to, że można je zamontować w każdym miejscu dachu, pod warunkiem, że zmieszczą się pomiędzy krokwiami.

 

Czy warto w takim razie zastępować nimi całkowicie zwykłe okna fasadowe i lukarny? Nie warto. Okna połaciowe powinny być jedną ze składowych doświetlenia poddasza, mają bowiem wadę: nie można ich otwierać podczas ulewy. Ryzykiem jest także pozostawienie uchylonego okna połaciowego na czas dłuższej nieobecności domowników (a jeśli spadnie deszcz?). Podczas „pory deszczowej”, czyli wielodniowych uporczywych nawałnic, pokój doświetlony wyłącznie oknami połaciowymi zacznie przypominać wnętrze beczki z kiszonką. Dlatego ideałem jest połączenie okna fasadowego (zapewniającego widok na świat i swobodę wietrzenia) z jednym lub dwoma oknami połaciowymi, w zależności od powierzchni i kształtu pomieszczenia.

 

A co z lukarnami? Zdarza się, że tylko one pasują do architektury budynku. Wtedy są jak najbardziej godne polecenia. Trzeba tylko pamiętać, że ich wykonanie jest pracochłonne i wymaga dużej dokładności przy ocieplaniu i układaniu izolacji przeciwwodnej. Z pomocą lukarn możemy jednak korzystnie zmodyfikować przestrzeń użytkową pokoju na poddaszu. Te głębokie dają stosunkowo niewiele światła, tworzą za to szczególny nastrój, w sypialni jakże pożądany.

Pozostałe artykuły

Prezentacje firmowe

Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!