Minimalizm

Kiedy piętrzą się wokół przedmioty, czujemy się źle. Terapia jest prosta - wystarczy ograniczyć liczbę rzeczy, kolorów i form do minimum. Zastosowaliśmy ją ponad dekadę temu i działa do dziś.

Minimalizm narodził się jako antidotum na aranżacyjny nadmiar wcześniejszej epoki, był reakcją obronną na wybujałe plusze, politury i bibeloty. Można powiedzieć, że ponad dekadę temu minimalistami byliśmy wszyscy. Dziś pozostali nimi ci, którzy czują rzeczywistą potrzebę estetycznego ładu i harmonii.

Nurt ten jest daleko spokrewniony z filozofią Zen, a jego korzenie tkwią głęboko w europejskim modernizmie, który dyktował kształt architektury i formy mebli od początku lat 20. przez niemal cały ubiegły wiek. Jego podstawowa idea - przewaga funkcji nad formą - wyraża się we wnętrzach przez ograniczenie liczby przedmiotów do tych niezbędnych. Oznacza to rezygnację z ozdób, czystość linii i jednolitość powierzchni, a także tzw. szczerość materiałów, czyli koncepcję wykorzystywania tworzyw naturalnych i niewykończonych. Aranżując własne miejsce do życia, nie musimy jednak ściśle trzymać się stylistycznych dogmatów. To, że regał jest pokryty lakierem, albo że panele laminowane tylko imitują drewno, nie wyklucza ich automatycznie z kręgu naszych zainteresowań. Warto za to zainwestować w rozwiązania najlepszej jakości; wszak niedociągnięcia są bardziej widoczne w przestrzeni pozbawionej przyciągających wzrok detali.

Minimalistyczne wnętrze, choć unikamy w nim ozdób, nie musi być pozbawione dekoracji. W pustej uporządkowanej przestrzeni ich rolę może pełnić na przykład pejzaż za oknem, widoczny przez wielkie przeszklone powierzchnie. Mogą to być także elementy wyposażenia - designerskie meble, wyjątkowa lampa lub wyrazisty grzejnik. Jednolite powierzchnie podłóg, a przede wszystkim ścian to również korzystne tło dla wyrazistych elementów wyposażenia, a także dzieł sztuki, które we wnętrzu o minimalistycznych założeniach będą doskonale wyeksponowane i pozbawione konkurencji.

fot. Planika

Pozostałe artykuły